„Diabelski młyn” kojarzy mi się z karuzelą z wesołego miasteczka – mówi Marek Pasieczny, reżyser sztuki. – Jest to miłe wspomnienie z dzieciństwa, ale w potocznym rozumieniu diabelski młyn to także „kocioł” i „chaos”.
Za wieloznacznym tytułem idzie nieprosta historia dwóch osób. ON – dystyngowany pan w średnim wieku, ONA – tajemnicza młoda kobieta. Nic o nich nie wiemy, zaczynamy więc od pierwszych minut spektaklu zadawać pytania. Kim są: oddzielnie, dla siebie, w jakim celu się spotkali? Śledzimy grę w „kto jest kim”, w udawanie i szczerość, i ta gra nas intryguje, wciąga.
Wielu mężczyzn i wiele kobiet zna tę historię: żona wyjechała na kilka dni więc ON pakuje się w „przygodę” i pokrętnie tłumaczy swoją niewierność; ONA odgrywa rozmaite role, udaje i nabiera. Po co?
Jednak „po coś”. Finał zaskakuje, wszystkie wątki uzyskują sens, a ICH historie urzeczywistniają się. Odkrywamy skomplikowaną przeszłość bohaterów, konsekwencje, które przychodzi im ponieść, wraz z nimi, doświadczamy swoistego katharsis. A mimo tego…
– Historię „Diabelskiego młyna” podamy w sposób prosty, zabawny i logicznie spójny, który sprawia, że mówiąc o rzeczach ważnych, tekst nie ma ciężaru moralitetu,a raczej lekkość farsy” – zapewnia Marek Pasieczny.